Ranek
rozpoczęłam od śniadania (kolejny rodzaj lekkostrawnej papki) i
spotkania z policją. Wymiar sprawiedliwości pojawił się w moim
pokoju w postaci dwóch facetów, z których jeden był zabójczo
przystojny i strzelał oczyma do wszystkich pielęgniarek, a drugi
był inteligentny. Podział zajęć mieli stosowny do podziału
intelektu, to znaczy mózgowiec zadawał pytania, a przystojniak
robił za stojak pod dyktafon. Dzięki nim dowiedziałam, że
znajduję się w Port of Spain, na Trynidadzie (wczoraj byłam tak
zajęta wściekłością na własną matkę oraz innymi gwałtownymi
emocjami, że zapomniałam zapytać gdzie jestem) ja w zamian
opowiedziałam im mniej więcej jak się znaleźliśmy na plaży i co
się tam działo, zasłaniając się w niektórych momentach
niepamięcią, wywołaną gorączką. Nie miałam ich, cholera,
ochoty informować, że Wasyl zabił Johnny'ego Bravo. Samoobrona czy
nie, jeszcze strzeliłoby im do łba go aresztować, na przykład.
Wysłuchali
mojej opowieści, to znaczy inteligentny wysłuchał, bo pan guapo
gapił się na przechodzące korytarzem kobiety, od czasu do czasu
puszczając do którejś oczko, co jego myślący kolega starannie
ignorował.
Kiedy
wreszcie panowie władza poszli sobie precz, zjawiła się Rhi.
Wpadła do pokoju jak burza, z rumieńcami na okrągłych policzkach,
odgarniając pszeniczną grzywkę z czoła jakże znajomym gestem, po
czym wyściskała mnie rzetelnie, tuląc do obfitego łona. Potem
odsunęła mnie na długość ramienia i przyjrzała mi się.
-
Nie no, lasiu, wyglądasz jak gwiazda - orzekła. - Powiedz mi, jaką
dietę stosujesz, a sprzedam ją tym kościstym zołzom, które
maluję. Dałyby się pokroić za takie wyniki!
Rhi
jest kosmetyczką i dumną posiadaczką własnego salonu piękności.
-
Tajemnica handlowa - odparłam, unosząc brew. Prychnęłyśmy
serdecznym śmiechem.
-
Mówiąc poważniej - rzekła Rhi, siadając na łóżku. - To
wyglądasz mizernie. W dodatku widzę, że ostatnio ryczałaś.
Ryczałam,
w nocy, owszem. Jak bóbr.
-
A tam, parę łez - mruknęłam.
-
Dobra, dobra - Rhi pogroziła mi palcem. - Znam cię. Co jest?
Opowiedziałam
jej więc posłusznie o tym co się dzało ze mną po osiądnięciu
statku na mieliźnie, o Wasylu i o tym, co odwinęła wczoraj moja
mamusia.
-
I on sobie poszedł? - dopytywała Rhi.
-
A co miał zrobić, jak mu moja matka powiedziała, że mój
narzeczony już jedzie? - wzruszyłam ramionami.
Rhi
patrzyła przez chwilę w okno, potem wypuściła powietrze przez
zęby.
-
Dobrze, że mnie tu wczoraj nie było, bobym ją na kopach stąd
wyniosła - oznajmiła, z gniewnym błyskiem w oku. - Wiem, że to
twoja matka, ale, wybacz, ona jest upiorna. I niereformowalna.
-
Wiem. Dlatego nie mam zamiaru z nią rozmawiać - mruknęłam.
-
I co, szuka ktoś tego Wasyla? - ożywiła się. - Ty mi powiedz jak
on wygląda, to jak go spotkam, za zadnią nogę go tu przywlekę!
-
Duży, muskularny brunet, z garbatym nosem i tatuażami na lewej
ręce, od barku do nadgarstka - odparłam. - Pammy i Fred obiecali go
znaleźć, tylko cholera, nie mam z nimi kontaktu teraz. Gdybym miała
komórkę...
-
No przecież masz! - wykrzyknęła Rhi. - To znaczy ja mam, w
torebce, razem z twoimi dokumentami! Czekaj no...
Pogrzebała
w wielkiej torbie, którą zawsze taszczyła ze sobą.
-
Tu są, masz, twój portfel, paszport i komóra - wręczyła mi białą
foliową torebkę z logiem jakiejś firmy kosmetycznej. - Walizkę z
ciuchami i przyborami toaletowymi przywlekę ci po południu, teraz
nie miałam siły. O koty się nie martw, petsitterka z nimi siedzi,
są w idealnej kondycji, strat i zniszczeń ci też nie narobiły.
Wszystko pod kontrolą, moją i Abby.
-
Dzięki, dziewczyny, kochane jesteście - rozrzewniłam się. - Ale
to ja wam muszę oddać kasę za tę sitterkę...
Rhiannon
spojrzała na mnie jak na wariatkę.
-
Ktoś cię w tej głuszy walnął w głowę? Bo bredzisz. Co ty mi
chcesz zwracać, oszalałaś? Jeszcze mam tyle kasy, żeby pomóc
przyjaciółce w potrzebie, Abby też.
Objęłam
ją i położyłam głowę na jej ramieniu.
-
Dobrze, że przyjechałaś. - pociągnęłam nosem. - A Sid nie
marudził?
-
Sid może sobie marudzić ile wlezie, ale już nie do mnie - odparła
stanowczo. - Rzuciłam typa.
-
Serio?
-
Serio. Na co mi facet, który strzela fochy o byle co, jak
dziewiętnastowieczna primadonna z włoskiej opery?
-
Na nic.
-
No właśnie. Sama widzisz.
Plotkowałyśmy
w najlepsze, kiedy zjawił się Freddy w towarzystwie kobiety o
orzechowych włosach, przyciętych w krótką, modną fryzurkę.
-
Cześć Idgie, jak się dzisiaj czujesz? - pisnęła radośnie i w
tym momencie rozpoznałam w niej Pam.
-
O rany - powiedziałam, osłupiała. - Coś ty sobie zrobiła w
głowę?
-
Podoba ci się? - obróciła się kilka razy. Rhi oceniła ją
fachowym okiem.
-
Niezłe cięcie - orzekła. - A i kolorek niczego sobie.
-
Jest prawie identyczny z moim własnym - powiedziała Pammy,
zadowolona. - Tak sobie pomyślałam, że stylizacja na blond wampa
już mi nie jest potrzebna, teraz mogę być sobą!
-
Jesteś piękna w każde kolory na głowie - rzekł Freddy z
uczuciem.
Przeczekałam
ich dialog miłosny z lekkim szczękościskiem, jak również
wersalską prezentację, kótrej dokonał Freddy, przedstawiając Rhi
siebie i Pam. Kiedy skończyli ściskać sobie dłonie, zadałam
pytanie, które pchało mi się na usta od dłuższej chwili.
-
Znaleźliście Wasyla?!
-
My szukamy, ale Port of Spain to duża miasto - rzekł Freddie z
frasunkiem. - On nam nie zostawił namiara na się, tak był, a potem
już nie był.
-
Dokładnie - przyświadczyła Pam. - Zanim przyszły do nas gliny
gadaliśmy, on był cały szczęśliwy, że zdrowiejesz, żartował,
wesoło było. Jak gliny poszły, to już go nie było.
-
Ja dzwonił do hotele, ale na razie nic - Freddie, wzdychając,
rozłożył ręce. - Może on uleciał do Polski?
-
Słuchajcie, a co z Lewodupskim właściwie? - zapytałam.
-
Zwiał ze szpitala po dwóch dniach, jak mu tylko żona dokumenty
przywiozła - poinformowała Pam.
-
A Wasyl swój paszport ma? - indagowałam.
-
Ma, bo mu przywiózł kumpel, razem z rzeczami.
-
No to mógł wyjechać - mruknęłam. - No dobra. I tak go dorwę.
Może nawet lecieć na Marsa, albo do bardzo odległej galaktyki.
-
A w ogóle, Idgie, kochana, uważaj, bo tu się pismaki zaczynają
kręcić. O naszym cudownym odnalezieniu jest głośno - ostrzegła
Pam. - Była rano jakaś telewizja, ale ich wysłaliśmy do
wszystkich diabłów, także w twoim imieniu.
-
Dzięki - mruknęłam. Media były mi potrzebne w tej chwili całkiem
jak dziura w moście.
-
Moje eks szef chciał mnie dać praca na powrót - rzekł Fred - On
chce żebym ja książkę robił o tej plaży, ale spuściłem go po
żyletce.
-
Po brzytwie - poprawiła Pammy.
-
Bo bym chciał napisać z tobą o tym lataczu ze Szkocji, co się na
bagnach rozbił - rzekł Freddie nieśmiało. - O panu Szkielet.
Zdjęcia zrobię!
-
Freddy jest świetnym fotografem - rzekła z zapałem Pam. - Marnował
się jako paparazzi, naprawdę.
-
Jaki pan Szkielet? - zainteresowała się Rhi. - Tego mi nie
powiedziałaś chyba?
Opowiedzieliśmy
jej we trójkę o szkielecie z wydm, o rozbitym samolocie, tkwiącym
na drzewie i o znalezisku z chaty, to ostatnie również
zademonstrowałam, jako że medalion wciąż wisiał na mojej szyi.
-
Ciekawe - mruknęła Rhi. - Bardzo ciekawe. Słuchaj, maluje się u
mnie taka babka, wiekowa już dosyć, ona ma fioła na punkcie
pionierów lotnictwa. Jeśli jakikolwiek Szkot latał po Ameryce
Południowej, to ona o tym na pewno wie. Dam wam na nią namiary.
Wyciągnęłam
do Freda prawicę.
-
Umowa stoi - oznajmiłam. - Będziemy pisać, ale najpierw muszę
znaleźć i odzyskać Wasyla. Bez Wasyla odmawiam czegokolwiek.
-
No się rozumie - oznajmił Fred.
-
Jeśli się czegoś dowiecie, natychmiast do mnie dzwońcie - podałam
im numer mojej komórki. Okazało się, że oboje zdołali się już
wyposażyć w telefony.
Posiedzieliśmy,
pogadaliśmy, Rhi dała mi ostatnią powieść Kinga, nabytą z myślą
o mnie, bo ona nie przepadała za literaturą tego typu. Opasły tom
ucieszył mnie niezmiernie, bo czytanie pozwalało zająć myśli i
zapomnieć na chwilę o problemach, a tego bardzo teraz
potrzebowałam.
Koło
drugiej cała trójka, już całkiem nieźle zaprzyjaźniona, udała
się na obiad. Ja się nigdzie nie udałam, obiad przyjechał do
mnie, zaserwowany przez Manolę. Był to posiłek lekkostrawny, tak
jak poprzednie, ale nie był papką, lecz pachnącą zupą. Pożarłam
ją z przyjemnością i właśnie zabierałam się do galaretki,
kiedy w pokoju pojawiła się moja mamusia.
Wpłynęła
z obliczem jak chmura gradowa i stanęła nade mną, jak kat nad
dobrą duszą.
-
Przyszłam - oznajmiła.
-
Widzę - odparłam. Czy ta kobieta musi mi psuć wszystkie posiłki?
-
Przyszłam, pomimo tego jak się wobec mnie zachowałaś wczoraj -
kontynuowała głosem uroczystym. - Oczekuję przeprosin.
-
A ja oczekuję, że wyjdziesz - odparłam lodowato. - Natychmiast.
Spojrzała
na mnie oczami zranionej sarny, tak, żebym wiedziała dokładnie jak
okrutnie ją ranię swym zachowaniem. "Nieczuła" mówiły
te oczy. "Wyrodna córka".
Kiedyś
reagowałam na takie spojrzenia natychmiastowym wybuchem poczucia
winy.
Kiedyś.
Teraz
już nie.
-
Dlaczego tak mnie traktujesz? - zapytała.
Spojrzałam
na miseczkę z galaretką i poczułam chęć, żeby zasadzić tę
galaretkę na głowie mojej mamusi.
Nie.
Szkoda galaretki.
-
A jak myślisz? - zapytałam jadowicie.
-
Nic nie myślę... - zaczęła.
-
To widać - mruknęłam. - Gdybyś myślała, moi przyjaciele nie
musieliby teraz obdzwaniać wszystkich hoteli w mieście.
Matka
popatrzyła na mnie jak na kosmitę.
-
Hotele? A po co? Nie chcesz chyba powiedzieć, że szukają tego
typa?
Zgrzytnęłam
zębami, niemalże krzesząc nimi iskry.
-
To nie jest typ, tylko Wasyl. Albo Marcin. - oznajmiłam złym
głosem. - Nie mogłabyś okazać mu odrobiny szacunku?
-
Ty mi nie okazałaś ani grama - odparowała. - Wciąż oczekuję
przeprosin!
Westchnęłam.
Mamusia wciąż była impregnowana na niektóre rzeczy.
-
Wiesz co, ja też mam pewne oczekiwania - rzekłam. - Kiedyś
oczekiwałam, na przykład, że zrozumiesz mnie i dasz mi żyć moim
własnym życiem, tak jak ja chcę. Bo to moje życie, wiesz? Nie
jestem twoim przedłużeniem, ani odbiciem, jestem sobą.
-
Nie wiem o czym mówisz - rzekła. W jej oczach widziałam jednak
niepewność i coś jeszcze. Strach?
-
Ależ wiesz, bardzo dobrze wiesz. Prosiłam cię, żebyś nie
decydowała za mnie, pamiętasz? Zanim się pokłóciłyśmy i zanim
przestałam z tobą rozmawiać. A co wczoraj zrobiłaś? Wyrzuciłaś
stąd Wasyla, bo się tobie nie spodobał. Tobie, nie mnie, mnie
nawet nie zapytałaś o zdanie. Nawet go nie znasz, a zadecydowałaś,
że nie jest odpowiedni dla mnie i okłamałaś go. Złamałaś mi
tym serce i ty oczekujesz przeprosin?
Wbiłam
w matkę spojrzenie.
-
To było dla twojego dobra, ja chcę cię chronić... - rzekła,
odwracając wzrok. - Ty jesteś taka nieodpowiedzialna.
-
Aha - przyświadczyłam. - Bo okłamywanie kogoś jest bardzo
odpowiedzialne. A wyrzucanie go z mojego życia bez mojej wiedzy i
zgody to już Himalaje odpowiedzialności wręcz. I dobrze wiesz, że
nie chodzi ci o moje dobro, tylko o twoje własne. O kontrolę nad
moim życiem. Mylę się?
Matka
rzuciła mi gniewne spojrzenie.
-
Nie pozwalaj sobie - syknęła. - Co ty sobie myślisz?
-
Myślę sobie, że nie mam ochoty cię widzieć, ani się z tobą
kontaktować w jakikolwiek sposób, dopóki nie zrozumiesz, co
zrobiłaś. Co ciągle mi robisz.
-
Jesteś po protu bezczelna! - krzyknęła. - Bezczelna dziewucha!
Odwróciła
się, otworzyła drzwi z rozmachem i wpadła wprost na doktora
Laverana, dokonującego południowego obchodu.
Lekarz
zmierzył ją podejrzliwym spojrzeniem.
-
Co pani tu robi? - zapytał.
-
Odwiedzam moją córkę - odparła matka z godnością.
-
O ile pamiętam pacjentka sobie pani odwiedzin nie życzyła - doktor
Laveran był nieprzejednany. - Poza tym nie lubię, kiedy ktoś
wrzeszczy na moich pacjentów.
-
Niech się pan nie wtrąca w nie swoje sprawy! - burknęła mamusia.
-
Moja pacjentka to moja sprawa - rzekł doktor. - Jeśli będzie pani
ją nachodzić, wezwę policję, rozumiemy się?
-
Kretyn - prychnęła matka pogardliwie i wyszła.
Doktor
tymczasem, jak gdyby nigdy nic, obejrzał mnie, obejrzał moją kartę
choroby i zadowolony z postępów mojej rekonwalescencji wyszedł.
Manola
zabrała brudne naczynia, pogadałyśmy chwilę, a potem pogrążyłam
się w lekturze mojego tomiszcza. Z początku szło mi opornie, nie
mogłam się skoncentrować, jednak w końcu dałam się porwać
opowieści.
Oderwana
od niej przez fizjologię, wracałam właśnie z kibelka, zdyszana
jak maratończyk na mecie, gdy komórka w kieszeni mojej piżamy
zaczęła dzwonić jak szalona.
-
To ja, Manola! - usłyszałam w słuchawce. - Słuchaj, on jest w
recepcji! Dziewczyny z ratunkowego do mnie dzwoniły!
Serce
zaczęło mi walić jak szalone, a ciało zadrżało.
-
Wasyl? - zapytałam niemal bez tchu.
-
Tak, Wasyl, ja tam nie mogę teraz iść, muszę asystować przy
zabiegu, ale laska z recepcji ma go przytrzymać, dopóki nie
przyjdę!
Ruszyłam
biegiem w kierunku windy, a przynajmniej to chciałam zrobić, po
kilku krokach zacżęłam się jednak zataczać jak marynarz.
Rozejrzałam się po korytarzu, chwyciłam stojący przy ścianie
stojak do kroplówek, na kółkach i używając go jako podpory,
zgięta w kabłąk, podreptałam do windy.
Kabina
była na miejscu. Drżącymi dłońmi naciskałam przycisk parteru i
dygocząc z emocji coraz mocniej, czekałam, aż cholerna winda
zjedzie na dół. Jechała wolno, za wolno, a jeśli on wychodził?
Wreszcie
drzwi otworzyły się z brzęknięciem. Wypadłam na korytarz, wciąż
wsparta na stojaku i krokiem paralityka podreptałam w stronę planu
ewakuacji na ścianie. Okej, do hallu głównego i recepcji tam.
Jedne oszklone drzwi, drugie, korytarz, kilometry korytarza. Ludzie
na tym korytarzu, chyba specjalnie na złość mi tam chodzili,
jakbym miała siłę slalom uskuteczniać. Brakowało mi oddechu,
kłuło mnie w boku, a serce zachowywało się tak, jakby miało
ochotę wycisnąć mi się nosem. Gdyby nie myśl o Marcinie dawno
bym już padła plackiem na wykładzinę.
Zziajana,
z rozwianym włosem, wypadłam do hallu, akurat we właściwym
momencie, aby przez oszklone drzwi wyjściowe na wprost zobaczyć
Wasyla, wychodzącego zupełnie innymi drzwiami, na drugim końcu
tego parszywego hallu, który miał rozmiary co najmniej lotniska.
Nie traciłam czasu na szukanie tamtych drzwi, tylko rzuciłam się
na te przede mną.
I
spłynęłam po nich.
Były
zamknięte.
Szarpnęłam
za klamkę, tymczasem Wasyl szedł ulicą, odwrócony w moją stronę
plecami. Zabębniłam pięściami w szybę.
-
Marcin!!! - wrzasnęłam. - Wasyl!!!
Jasny
szlag. Nie usłyszał. Nie odwrócił się.
-
Marcin... - szepnęłam, opierając głowę o szkło, patrząc jak
on, mężczyzna, bez którego nic na tym świecie się dla mnie nie
liczyło, wsiada do taksówki i odjeżdża.
-
Co pani robi? - zapytała mnie jakaś pielęgniarka.
Nie
odpowiedziałam jej. Odwróciłam się od drzwi, przeszłam kilka
kroków, po czym nagle siadłam na podłodze i zaczęłam płakać,
rozpaczliwie, zachłystując się łzami i powietrzem.
Pielęgniarka
pochyliła się nade mną, dopytując, czy nic mi nie jest, inni
ludzie obracali się w naszą stronę, nawet dziewczyna w recepcji
wychylała się zza lady.
-
Odprowadzę panią do pokoju - rzekła pielęgniarka troskliwie.
Jak
spod ziemi zmaterializował się jakiś facet i rąbnął mi fleszem
prosto w same oczy.
-
Co pan...? - rozzłościła się siostra.
Gość
cyknął mi jeszcze kilka fotek, po czym pognał sprintem ku wyjściu.
W połowie drogi potknął się o czyjąś stopę i pojechał na
brzuchu po podłodze jak pingwin z Madagaskaru.
-
A dokąd to, koleżko? - zapytała Rhi, bo do niej to należała owa
podstępna stopa.
Typ,
wstając z podłoża, odburknął coś, co nie brzmiało jak
pozdrowienie. Chciał odepchnąć Rhi, ale ona była szybsza. Złapała
go za krocze i ścisnęła za jaja z siłą imadła.
-
Podaj no mi proszę ten twój śliczny aparacik - poleciła.
Facet,
siny z bólu, posłusznie podał. Patrzyłyśmy na to z pielęgniarką
jak zahipnotyzowane. Tymczasem Rhiannon jedną ręką obsługując
aparat, wykasowała moje zdjęcia, po czym zwróciła facetowi jego
własność.
-
To był tylko przyjacielski uścisk - oznajmiła słodko. - Następnym
razem ci je urwę.
Uwolniony
paparazzi odbiegł pospiesznie, kołyszącym krokiem kaczki.
-
Ledwie zdążyłam wrócić z obiadu, a tu takie jaja - powiedziała
do mnie kpiąco Rhi. - Co tu sie dzieje, mała?
-
Wasyl tu był - powiedziałam.
Spojrzała
na mnie bystro.
-
Rozmawialiście?
-
Nie zdążyłam go złapać...
-
Już ja jej dam! - zagrzmiał za moimi plecami dramatyczny alt
Manoli. - Miała go przytrzymać, ta Samanta z recepcji, takie to
bezmózgie, pozwoliła mu odejść! No nie rozumie co się do niej
mówi, chyba sobie razem z włosami wytleniła wszystkie szare
komórki!
-
Siostra wie co tu się dzieje? - zapytała pielęgniarka, która mi
pomogła wcześniej. - Jak doktor Laveran zobaczy, że obłożnie
chorzy po korytarzach biegają, to nam tu zrobi jesień
średniowiecza!
-
Wiem, kochaniutka, wiem, odprowadzę ją do pokoju - rzekła Manola.
- A doktora Laverana biorę na siebie. Tylko ten stojak weź, dobrze?
Ujęła
mnie pod rękę.
-
Pani ją weźmie z drugiej strony i idziemy - poleciła. - Zostawił
coś dla ciebie, kochana, mam w kieszeni, tylko musimy do pokoju
wrócić. No, idziemy...
Poszłyśmy.
W pokoju zostałam wsadzona do łóżka, troskliwie okryta i dopiero
wtedy Manola wyjęła z przepastnej kieszeni swojego fartucha paczkę,
owiniętą kolorowym papierem.
-
Proszę - rzekła. - Ja już muszę lecieć, a pani niech ją
przypilnuje. Wie pani, miłość...
Wyszła
z pokoju, ja tymczasem zdzierałam papier z pakunku, powstrzymując
się z wysiłkiem, aby nie pomagać sobie zębami. Pod papierem
znajdowało się niebieskie pudełko, które udało mi się przed
otwarciem upuścić ze dwa razy, dobrze, że na kołdrę.
Wreszcie
zdjęłam wieczko. W środku była bibułka, mnóstwo bibułki, pod
nią zaś kryła się muszla, o gładkim różowopomarańczowym
wnętrzu i kremowym wierzchu, usianym obłymi wypustkami.
-
Idgie, tam jest kartka - powiedziała Rhi, zemocjonowana. - Pod
bibułką.
Wygrzebałam
z dna niewielki prostokącik kremowego papieru. Na nim, pochyłym
pismem, w którym małe litery, wyglądające jak paciorki,
sąsiadowały z zamaszystymi wielkimi literami, napisano jedno
zdanie.
Żebyś
słysząc morze zawsze wspominała naszą wspólną noc.
W.
Przyłożyłam
muszlę do ucha. Szumiała, tak jak morze tamtej nocy, kiedy
kochaliśmy się na plaży. Przed oczyma przemknęły mi wspomnienia,
niczym kolorowy film. Rozmigotane morze, plaża. On, piękny w blasku
księżyca. Jego ręce, jego usta na moim ciele...
-
Idgie, nie płacz... - usłyszałam głos Rhi, jak z oddali.
Ja
płakałam?
Nie.
Dość tego, pomyślałam. To się nie skończy na ślicznych
pocztówkach w mojej głowie. Nie może.
-
Znajdę go, Rhi - powiedziałam. - Znajdę i już nie pozwolę mu
odejść.
Znajdę
go.
___________________________________________________________________________
Zapraszam na przedostatni już rozdział mojej opowieści o rozbitkach. Miłej lektury, kochani! :)
Martina
Gwiazdą tego odcinka niezaprzeczalnie jest koleżanka Idgie, Rhiannon. Hahaha kogoś mi przypomina :D^^
OdpowiedzUsuńPrzestylizowana Pam <3 i zakochany Freddy :D Poezja. Matka Idgie, to kompletna idiotka, Rhi powinna jej odwinąć z partyzanta. Wasyl, co ty najlepszego robisz? Wracaj!
Dobrze, że Idgie ma wokół siebie przyjaciół, którzy pomagają jej szukać Marcina, bo na rodzinę liczyć nie może. Szkoda, wielka, że to już koniec... Buuuu ale czekam na kolejny rozdział!
Buziaki :*
Byłoby cudownie gdyby nie ta matka! No co ona sobie wyobraża, przecież
OdpowiedzUsuńIdgie ma prawo sobie sama układać życie... Więcej Wasyla! Musi się ułożyć między nimi:) pozdrawiam
Grrr... ta jej matka to ZŁO. Każdy ma prawo do własnego życia! Mam nadzieję, że najszybciej go znajdzie i będą razem szczęśliwi :)
OdpowiedzUsuńPoza tym cieszy mnie fakt, że ma wiernych przyjaciółek :) No i Pammy, nowy fryz, che naśladować Igdie :) Zresztą na jej miejscu też bym tak zrobiła :D
Mi baaardzo przykro, że już prawie koniec :C
Czekam na nn ;3 i pozdrawiam ^^
Oby Idgie udało się odnaleźć Wasyla i wyjaśnić mu wszystko... Jej matka jest okropna :/
OdpowiedzUsuńBiedna, załamana Idgie.
OdpowiedzUsuńBiedna.
Ale przy tym wszystkim bardzo zdeterminowana. A to dobrze. Bo uparta kobieta to kobieta groźna, dzielna i zdobywająca swój cel. I wierzę, że z Idgie będzie tak samo.
A Pam po raz kolejny pokazuje, że równa z niej babka. No i jej wierny Fred. Zawsze przy niej.
Mam pytanie kiedy dodacie rozdział Siostrzyczek ?? Nie pojawiło się nic od 24 dni od 20 sierpnia. Ja rozumiem że może opuścić kogoś brak weny ale proszę o informacje czy blog jest zawieszony czy bd kontynuowany. Bo naprawdę zakochałam się w tej historii
OdpowiedzUsuńNa wywiaderze ktoś zadał nam to pytanie i odpowiedziałam, że wpis pojawi się w przeciągu tygodnia. Chciałybyśmy, żeby opuścił nas brak weny a ta właściwa wróciła do nas na stałe. Od braku weny gorszy jest tylko brak czasu a przypomnę, że Siostrzyczki pisane są w dublecie i ciężko jest nam zgrać się z czasem.
UsuńReasumując blog będzie kontynuowany.