niedziela, 19 maja 2013

Dzień czwarty


Noc tym razem spokojna i bez wstrząsów, nawet Pammy nie darła się ani razu. Ranek ponury i deszczowy, do żarcia tylko banany, bo nie da się rozpalić ogniska, gdy wszystko ocieka wodą. Pożarliśmy też ostatniego chlebowca, na surowo smakuje całkiem nieźle, ale doszliśmy do wniosku, że pieczony lepszy.
Spod dachu wyciągnął nas dopiero warkot samolotu. Biegaliśmy po plaży, wrzeszczeliśmy, machaliśmy czym się dało (Pammy, ku rozczarowaniu męskiej części ekipy tym razem nie zdjęła stanika), ale na próżno. Nie zauważył nas chyba, przez te parszywe chmury. Kiedy dźwięk silnika zaczął cichnąć gdzieś na południu, Wasyl cisnął marynarkę Freda, którą wymachiwał, klnąc potwornie i kopiąc piach.
- Merde - powiedział smętnie Fred.
Popatrzyłam na Wasilewskiego. Ten facet przeżywał całą sytuację znacznie mocniej, niż to okazywał na co dzień. Może i wyglądał jak brutal oraz niedźwiedź, ale odnosiłam wrażenie, że to były tylko pozory.
- Kurwa - Lewy splunął na piasek. - Zostaniemy tu na zawsze, jak ten tam, spod palmy...
- Bobby, kochany, nie mów tak! - Pammy była bliska łez.
Fred oglądał z podejrzaną uwagą skórki przy paznokciach u rąk. Nie oczekiwałam od niego konstruktywnej reakcji, bo facet był miękki jak porcja budyniu, myślałam jednak, że Wasyl zgasi czymś Lewego, albo przynajmniej każe mu się zamknąć.
Nic z tego. Stał tylko i patrzył ponuro na ocean.
- A kto ma nas uratować? - ciągnął Lewy. - Kurwa, jeden samolot nie lecący w stratosferze w ciągu czterech dni! I żadnej pieprzonej łódki! Żadnej!
- Przestasz - rzekł Fred z przyganą, tuląc do łona rozszlochaną Pammy. - Ona się ba!
- No i co, kurwa, z tego? Niech się oswaja z rzeczywistością!
Ponure i uporczywe milczenie Wasyla w połączeniu z krakaniem Lewego, to już było dla mnie za dużo.
- Zamknij mordę! - ryknęłam, ocierając płynącą po twarzy wodę, bo wciąż padało. - Nie żyjemy w czasach Kolumba, coś tu na pewno pływa! A jak nie pływa, to może uda się stąd wyjść! Wasyl, w lesie jest ścieżka! Pamiętasz?
- No jest - mruknął Wasyl, wciąż patrząc w morze. - I co z tego?
- No właśnie? - Lewy wziął się pod boki i spojrzał mi wyzywająco w oczy.
- To z tego, ty defetystyczna boża krówko, że skoro jest ścieżka, to ktoś ją wydeptał!
- Ta, zwierzęta - odparł sarkastycznie.
Złapałam się oburącz za mokre włosy, targając je w geście rozpaczy.
- Boże! Ludzie! To musieli być ludzie! Mogę uwierzyć w gaj bananowy rosnący sobie dziko, one się po całym świecie rozlazły, ale drzewa chlebowe nie!
Wasilewski wreszcie oderwał spojrzenie od fal i przeniósł je na mnie. W oczach błysnęła mu iskierka ciekawości.
- One w naturze rosną na Molukach i Nowej Gwinei, jeśli więc rosną tu, to posadził je człowiek! - tłumaczyłam gorączkowo. - Ktoś tu kiedyś mieszkał, więc jakoś się tu dostawał, a skoro tak, to może ta ścieżka prowadzi dalej i da się nią przejść przez bagna! Ruszcie łbami!
- Dobrze gada - mruknął Wasyl, wybity już do reszty z ponurego stuporu. - Polałbym jej, ale nie ma czego.
- Nie chcę się wtrącać w tę mądrą rozmowę - rzekła Pammy, nieco jadowicie. - Ale czy możemy przestać moknąć?
Mogliśmy.
- Jak przestanie padać trzeba zjeść coś porządniejszego, a potem idziemy badać tę ścieżkę. Ktoś ma coś przeciw?
Nikt nie miał, zgodnie poczłapaliśmy do szałasów.
Teraz siedzimy i czekamy, aż przestanie lać. Z sąsiedniego szałasu dochodzą radosne chichoty Pammy, Wasyl znowu ponuro milczy, a ja chyba zwariuję.

Później

Po posiłku, złożonym z małży, bo na ryby nie było czasu, pomaszerowaliśmy do dżungli, trzymając się starannie ścieżki. Nie było to łątwe, bo przecinano ją ostatnio w czasach głębokiego Średniowiecza chyba i miejscami ledwo ją było widać. Wyjątkowo wszyscy, Pammy też, otulona marynarką Freda, pod sandałami zaś miała owijacze, wykonane z podszewki tejże marynarki.
Doszliśmy do gaju bananowego, minęliśmy drzewa chlebowe, przeszliśmy przez kałużę, czy raczej bajoro, które rozlało się szeroko w poprzek ścieżki. Modliłam się, żeby nie było tam żadnych pijawek, ani innych pasożytów, idąca za mną Pammy zaś zażądała aby ją przenieść, bo się brzydziła błota.
- Ono jest takie ohydne i czarne! Ja w to nie wejdę! - oznajmiła stanowczo.
- Lewy, bierz ją na plecy i dawaj - stojący po drugiej stronie bajora Wasyl był wyraźnie zniecierpliwiony.
- Ja? Dlaczego ja? - Lewandowski jakoś się nie palił do wykonania rycerskiego uczynku. - Sam ją przenieś!
Pammy spojrzała na niego wrokiem strasznym. Szykował się potężny foch.
- To może ja...? - zaproponował nieśmiało Fred, ale nikt nie zwrócił na niego uwagi.
- A to ja za nią latam z wywieszonym ozorem? - zapytał Wasyl. - Ja do niej klatę prężę?
Nie poznawałam faceta. Pierwszy raz widziałam go takim... niecierpliwym i wrednym.
- W mordę... sarknął Lewy, po czym zarzucił sobie Pammy na ramię jak wór ziemniaków i przelazł przez bajoro. Za nim pluskał i chlupał Fred.
- Moje buti - jęczał. - Będą zupełnie do nic!
- Kupisz se nowe - rzekł Wasyl. - Jazda, idziemy!
Przedzieraliśmy się przez te gąszcze przez jakiś czas, z małym przerywnikiem na otrzepywanie się z mrówek, których cała kolonia urzędowała na gałązkach kolczastego krzewu, a którą zdołaliśmy zrzucić sobie za kołnierze (w wypadku niektórych metaforyczne). Gryzły, skubane, jakby przypiekały ogniem.
- Daj, to ci pomogę - rzekł Lewy, sięgając w stronę moich piersi, wyraźnie odznaczających się pod mokrą od potu koszulką. Może nie mam takich walorów jak Pammy, coś tam się jednak rysowało.
Wierzcie lub nie, zmacał mnie po cyckach. Ułamek sekundy później dostał w pysk, aż mu głowa odskoczyła do tyłu.
- Nie waż się mnie dotykać! - warknęłam, z wrażenia zapominając o mrówkach, które wciąć jeszcze gryzły mnie po nogach.
- Ty się lecz! - wrzasnął oburzony Lewandowski, trzymając się za twaz, na której wyraźnie rysował się odcisk mojej dłoni. - Mrówki chciałem zdjąć, psycholko jedna!
- Lewy, nie przeginaj pały - poprosił Wasyl, spokojnie, lecz w jego głosie było coś groźnego i zdecydowanie złowieszczego.
- Bo co? - Lewy podsunął się tak blisko Wasyla, że teraz niemal stykali się czołami i piersiami. - Co mi zrobisz?
- Nie chcesz wiedzieć - odparł Wasilewski, wciąż spokojnie, ale widziałam wyraźnie napięte mięśnie na jego karku.
- Już się boję - prychnął Lewy po czym podskoczył. - Kurwa, do gaci mi wlazła!
- Kurwy tam zwiczajnie włażą - rzekł pocieszająco Fred.
Wybuchnęliśmy śmiechem, rozładowując nagromadzone napięcie, a Lewy, odwróciwszy się tyłem do dam pospiesznie rewidował zawartość swoich szortów.
Ścieżka skończyła się czymś, co kiedyś było niewątpliwie polanką, a teraz kępą krzaków, niższych niż otaczająca dżungla. W środku tej kępy zaś znajdowała się chata. Solidna, wykonana z bali. Drzwi stały otworem, podobnie jak jedna z okiennic, zakrywających małe, pozbawione szyb okienka. Druga wisiała smętnie na jednym zawiasie, oplątana jakimś pnącym zielskiem.
- O ja cie... - Wasyl aż otworzył usta.
Ogarnęło mnie uczucie tryumfu.
- A nie mówiłam? Mówiłam!
- Może i jesteś ruda furiatka - Wasyl klepnął mnie w plecy. - Ale łeb masz jak sklep.
- Też mi... - zamamrotał Lewandowski.
Penetracja domu nie przyniosła żadnych wstrząsajacych odkryć, poza jednym, wielgachnym pająkiem, który rozsnuł swoją pajęczynę w kącie. Pammy zdołała w nią wleźć, potem zobaczyła jej gospodarza i dostała rzetelnego ataku histerii, aż ją musiał Fred wyprowadzić na zewnątrz.
Jedyna izba tej budowli była rzetelnie zakurzona, jej podłoga poprzerastana jakimś zielskiem. Stojący na jej środku stół zawalił się ze starości, a łóżko z siennikiem stanowiło hodowlę grzybów o dziwacznych kształtach i takiej woni, że nas cofnęło.
- Nikt tu od dawna nie mieszkał - stwierdził Lewy, mało odkrywczo. - Chyba ten nieboszczyk ostatni.
- Nieboszczyk jest starszy - zaprotestowałam. - Nie ma mowy, żeby ta chałupa stała tu od czasów przedwojennych. Dwadzieścia, trzydzieści lat, to może.
- A dlaczego nie? - zdziwił się Lewy, przyglądając się obrazkom na ścianie, tak poczerniałym i zapleśniałym, że równie dobrze mogły przedstawiać wszystkich świętych, jak i Dziewczynę Playboya roku 1980.
- Tu wszystko gnije i próchnieje potwornie szybko - wyjaśniłam. - Wilgoć, dżungla i te sprawy.
- Ej, patrzcie co mam! - Wasyl wyłonił się z kąta, z czupryną przystrojoną pajęczynami. W ręku trzymał śmiertelnie zardzewiałą maczetę.
- Nie wiem czy coś z tego zrobisz - mruknął Lewy. Defetysta jak zwykle.
- Zrobię - Wasyl zamachał maczetą, jakby to był miecz. - Zobaczysz.
- Idzicie? - Fred wsadził głowę przez drzwi. - Pammy się niecierpliwa.
- Czekaj no - mruknęłam, grzebiąc w rumowisku, będącym niegdyś stołem. Wśród odłamków przepróchniałych desek coś połyskiwało metalicznie, w blasku słońca, wpadającego przez okno. Oczyściłam to coś.
- Miska! - ucieszyłam się, wywlekając z próchna blaszaną michę, średnicy obiadowego talerza, ale znacznie głębszą. - O ile tylko nie jest cynowa, będziemy mogli gotować!
- Zajebiście - pochwalił Wasyl. Poczułam się jakbym dostała order.
W tym momencie jedna z desek podłogi, najwyraźniej umocowana tylko jednym końcem, wystrzeliła spod stopy Lewego i walnęła go w kolano.
- Kurwazajebanamać! - wyrzucił z siebie jednym ciągiem. - Tego brakuje, żebym tu kontuzję podłapał!
Przyklęknął, oderwał zdradliwą deskę do reszty, po czym jął czule masować stłuczoną kończynę.
- Ej! zainteresował się znienacka Wasyl. - Tam coś jest!
- Gdzie? - prychnął Lewy. - Moje obrażenia masz w dupie. Obraniaka to całowałeś po głowie, jak oberwał w czasie meczu!
- Mam cię pocałować w kolano? - Wasyl błysnął zębami w uśmiechu. - Serio? Nie przeginasz trochę, Lewy? Uwodzisz Pammy, macasz Idgie, teraz mnie podrywasz, następny będzie Fred?
- Ja dziękuję, ja jestem hetero - Fred obronnym gestem uniósł ręce. - Bez obrazu, Lewy.
- Bez obrazy - sprostowałam machinalnie. - Co tam jest?
Wasyl przyklęknął przy Lewym i włożył rękę w dziurę w podłodze.
- Uważaj, bo cię co użre - ostrzegłam z niepokojem.
- Złego diabli nie biorą - rzekł, wyciągając z czarnej czeluści zielonkawy pakunek.
On zły? Mój ty Boże...
- Podgumowane - rzekł, rozwijając spowijającą pakunek tkaninę. - Ktoś się starał to zabezpieczyć.
W tym momencie z dziury w podłodze wylazł największy i najobrzydliwszy wij jakiego w życiu widziałam. To paskudztwo miało co najmniej dwadzieścia centymetrów długości i przebierając swymi niezliczonymi nóżkami zmierzało w moją stronę.
Wrzasnęłam straszliwie, przebijając chyba wszystkie kwiki Pammy i jednym baranim skokiem znalazłam się za szerokimi plecami Wasyla.
- Co...? - obejrzał się na mnie z niepokojem.
- Panikara - prychnął pogardliwie Lewy.
A jak mu Pammy mdleje na łono z byle powodu, to się nie czepia. Co za żłób...
- Mogę spać w jednym łóżku z krabami, ropuchami i wężami... - rzekłam zdławionym głosem. - Mogę pocałować węgorza w same usta. Ale TEGO się brzydzę!
Wij, doskonale nieświadomy wzbudzanych we mnie uczuć, zmienił kierunek i spokojnie oddalił się pod łóżko. Wasyl, trzymając mnie za rękę odprowadził go wzrokiem. Jak ja mu byłam wdzięczna, Wasilewskiemu, oczywiście, a nie robalowi.
- No dobra, poszedł - rzekł niecierpliwie Lewy. - Co tam jest? Rozpakuj to!
Wasyl ostrożnie usunął ostatnie warstwy tkaniny, odsłaniając pękaty notes w czarnych, plastikowych okładkach. Pożółkłe kartki były pokryte równym, ołówkowym pismem.
- Mądry... mądra osoba - pochwaliłam. - Też piszę ołówkiem. woda go nie zmyje tak łatwo jak tuszu z długopisu.
- A masz jakieś długopisy? - zdziwił się Wasyl.
- Mam cały piórnik - odparłam. - Ten notes jest prawie taki duży jak mój pamiętnik. Tylko mój jest różowy.
- Z napisem Barbie - zarżał Lewy.
- To miał być prezent dla mojej siostrzenicy - odparłam obronnie. - Pokaż no...
Zajrzałam Wasylowi pod ramieniem.
- Francuski! - wykrzyknęłam. - Fred będzie musiał tłumaczyć.
- Albo ja - odparł spokojnie Wasyl. - Też znam. Grałem w Belgii sześć lat.
No tak, nie pomyślałam o tym. Idiotka ze mnie.
- No to idzimy? - zniecierpliwił się Frederic. - Trzeba złapać obiad!
- Racja - orzekł Wasyl. - Zwijamy się.
Wyszliśmy na dwór i zaniemieliśmy wszyscy jak jeden mąż. Pammy klęczała na ziemi. koło zdezelowanej okiennicy i wypinając skąpo okryty tyłek w naszą stronę, kopała w ziemi z zajadłością teriera.
- A tej co? - wyrwało mi się.
- No co się tak gapicie? - zapytała, odwróciwszy się. - Pomóżcie mi, z łaski swojej. To zielsko, to są yamy, dobre jedzenie!
- Jesteś pewna? - zapytał Lewy. Najwyraźniej nie ufał botanicznej wiedzy swej damy.
- Słuchaj kotku, jestem z Georgii, moi rodzice mieli farmę. Zjadłam w życiu więcej yamów, niż ty goli strzeliłeś - oznajmiła stanowczo. - A teraz kop!
Kopaliśmy wszyscy, odsłaniając podłużne bulwy o ciemnej skórce. Pammy heroicznie zdjęła z siebie marynarkę Freda i rozłożyła ją na ziemi, tak, że mogliśmy układać na niej nasze zbiory.
- Pięknie - oceniła, gdy na odzieży zafrasowanego Frederica spoczęła już niezła górka yamów. Lewy zawiązał rękawy i zarzucił tobół na grzbiet.
- Naprawdę pochodzisz ze wsi? - zapytałam Pammy, gdy ruszyliśmy w drogę powrotną.
- A co, nie widać po mnie? - zaśmiała się. - Naprawdę. Wychowałam się na farmie, między innymi okopując te cholerne yamy, dojąc krowy i pomagając w polu. Było nawet fajnie...
Zamyśliła się na krótką chwilę.
- Kiedy miałam piętnaście lat przyszła susza. Zniszczyła wszystko, a mama była chora, nie mieliśmy czym zapłacić za leczenie. Tata zaczął pić, chlał co dnia, a ona leżała w łóżku i po prostu znikała... To było straszne.
- Faktycznie straszne - przyświadczyłam. - Wyzdrowiała?
Pammy pokręciła smutno głową.
- Umarła. A ojcu kompletnie odwaliło. Jednego dnia, miałam wtedy już szesnaście lat, chciał mnie zgwałcić. Dałam mu w zęby i uciekłam. Prawie nie miałam kasy, ale pojechałam do Atlanty i podłapałam robotę jako kelnerka w barze. Tam poznałam mojego męża, Homera. Był strasznie stary, ale dobry. I bogaty. Nie musiałam się już o nic martwić.
- O rany - wyrwało mi się. - To ty twarda sztuka jesteś...
- Życie - odparła spokojnie. - Bobby, jak wrócimy, to wymasujesz mi plecy?
Z jednej strony patrzę na nią teraz inaczej, ale z drugiej, to nieustanne uwodzenie Wasyla i Lewego (bo Freda nie musi, zakochał się w niej po uszy), działa mi cholernie na nerwy. Ale nie będę uprzedzać faktów.
Maszerowaliśmy sobie, opędzając się od komarów i gadając o niczym. Większość z nas była już pewnie myślami przy posiłku, który, dzięki odkryciu Pammy, zapowiadał się całkiem nieźle. Zagłębiliśmy się w gaj bananowy, gdy nagle Wasyl, idący na czele, zatrzymał się gwałtownie.
- Co jest? - zdziwiłam się, niemal rozbiwszy się o jego plecy, zdobne w chiński napis.
- Cicho - powiedział dziwnym głosem.
Wyjrzałam zza niego i zmartwiałam, zmartwieli także pozostali.
Na środku ścieżki stał jaguar, wielkie, żółte, czarno cętkowane bydlę. Z jego uchylonego pyska błyskały mlecznożółte kły, których nikt nie chciałby poczuć w swoim tyłku. Poczułam jak serce podchodzi mi do gardła.
Wasyl wysunął się do przodu, ściskając w dłoni maczetę, tępe żelastwo, którym mógłby co najwyżej poklepać wielkiego kota po tyłku. Krzywdy by nie zdołał mu zrobić.
Jaguar przyglądał mu się żółtymi, okrągłymi ślepiami i tylko drgający koniuszek ogona zdradzał, że zwierzę nie jest spokojne. Marcin wbił spojrzenie w te ślepia i tak stali, zielone oczy przeciw żółtym.
Przestałam oddychać, mając nadzieję, że Wasyl nie zamruga, ani nie zrobi nic innego, co mogłoby wytrącić kota z tego pojedynku na spojrzenia o hipnotycznej niemal sile. Nie mrugał, stał niczym posąg, z napiętymi mięśniami, patrząc nieugięcie w oczy jaguara.
Wreszcie wielki kot spuścił łeb. Oblizał się nerwowo, uderzył kilka razy ogonem po bokach i zniknął między pierzastymi liśćmi bananów.
Chryste Panie, a cóż to za facet...
- O kurwa - sapnął Wasyl z ulgą i zachwiał się. Chyba mu kolana zmiękły. - Myślałem, że już po nas.
- Vazil... Ty jesteś... Ty jesteś... O mój Boże! - zakrzyknęła Pammy, patrząc w niego jak w tęczę.
- Gratuluję, z wodza awansowałeś na Boga - rzekłam. - Bóg hipnotyzer jaguarów. Właśnie zawstydziłeś Chucka Norrisa.
Wasyl zaczął się śmiać, ale na policzki wypełzł mu rumieńczyk.
- Możemy iść? Ten tobół jest ciężki - zagrymasił Lewy, wyraźnie niekontent, że sława i chwała nie spływają na niego.
- Idzimy, ale następna kota bierzesz ty - odparł blady jeszcze Fred.
Lewy tylko parsknął.
Obiad zapowiada się nieźle. Bulwy, umyte w morzu, pieką się teraz w ognisku, Lewy i Wasyl zaś poszli łapać ryby. Lewandowski przy tym jest żądny upolowania jadowitej płaszczki, rekina zabójcy, albo czegoś równie groźnego, żeby dorównać Wasylowi, którego Pammy teraz darzy niepodzielną uwagą. Obawiam się, że nic prócz pojedynku wręcz z żarłaczem ludojadem nie zrobi na niej wrażenia.

Później

Ciemne chmury szalejącego testosteronu zaległy nad naszą miniosadą, wprowadzając ciężki zamęt. Panowie wrócili z przyzwoitym połowem, Lewy jednak nie zdołał zamordować żadnego rekina, co zrobiło z niego jeszcze większego upierdliwca niż zwykle. Zrehabilitował się jednak po chwili, zabijając niewielkiego węża, który szukał schronienia w ich szałasie. Pammy oczywiście narobiła wrzasku, potem zemdlała, patrząc jednak pilnie spod półprzymkniętych powiek, jak Lewy wali gada drągiem po głowie.
Wąż okazał się niejadowity, został zatem dorzucony do puli obiadowej, natomiast Pammy i Lewy zniknęli w szałasie, skąd zaczęły po chwili dochodzić chichoty i westchnienia.
Płukałam właśnie wypatroszone ryby i węża w morzu, kiedy ta parka wychynęła z szałasu, podciągając gacie (Lewy) i zapinając stanik (Pammy). Fred tego nie widział, bo akurat grzebał w ognisku, odwrócony do nich tyłem, ale siedzący nieopodal Wasyl, któy szlifował maczetę kawałkiem koralowca posłał Lewemu kose spojrzenie.
- Jesteś taki słodki, Bobby - Pammy posłała swemu amantowi pocałunek w powietrzu i pobiegła do wody.
- Nie chcę robić za strażnika moralności - rzekł Wasyl, nie podnosząc głowy znad maczety. - Ale zostawiłeś na statku świeżo poślubioną żonę, debilu.
- Co się wpierdalasz? - odparł Lewy gniewnie. - A na strażnika faktycznie nie masz kwalifikacji, nie upilnowałeś nawet własnej żony. Sprawdzałeś swoje ojcostwo?
Wasilewski, blady jak ściana mimo opalenizny, podniósł się powoli, z furią, pełgającą płomieniami w oczach.
- Coś ty, kurwa, powiedział?
- To co słyszałeś - rzekł Lewy zuchwale. - Twoja żona puszczała się na prawo i lewo, a ty się chwaliłeś w wywiadach, jak to cię wspiera. Kiepski z ciebie strażnik moralności, Wasylku.
Przez chwilę miałam wrażenie, że Wasyl uczesze Lewego tą maczetą z przedziałkiem, ale nie. Mordercze narzędzie upadło na piasek, a on jednym sprężystym skokiem znalazł się przy Lewandowskim, przewracając go silnym pchnięciem i dociskając kolanem do gleby. Byłby mu obił mordę jak się patrzy, bo ja i Fred zamarliśmy na amen, gdyby nie Pammy, która wyskoczyła z wody z dzikim wrzaskiem.
- Vazil, nie! Nie bij Bobby'ego, proszę!
Puścił go, nie patrząc na nikogo i ze spuszczoną głową, zaciskając dłonie w pięści, poszedł prosto do dżungli.
- Jezu Chryste, odpierdala wam? - wsiadłam na Lewego, odblokowana werbalnie. - Musiałeś mu to mówić, debilu?
- Wal się - powiedział.
- No co tak stoisz? - najechała na mnie Pammy, czule obejmująca swojego amanta. - Leć, szukaj go!
- Ale ryby... zaprotestowałam słabo. Najwyraźniej trzymały mnie resztki zaćmienia umysłowego.
- Rybami ja się zajmę i Fred. No lećże! A ty, Bobby chodź, to cię opatrzę - odprowadziła swego amanta czule do ogniska.
Pogalopowałam śladem Wasyla, mając nadzieję, że tego jaguara, którego wcześniej napotkaliśmy, już w okolicy nie ma. Raz z nim Wasyl pojedynek na spojrzenia wygrał, ale drugi raz taki numer mógłby nie przejść.
Tropienie Wasilewskiego nie okazało się trudne, zostawiał bowiem za sobą szlak połamanych roślin godny niemal nosorożca. Musiał być bardzo wściekły.
Stratowana flora doprowadziła mnie do drugiej zatoczki, tej za kępą mangrowców. Wasyl siedział na brzegu, w pełnym słońcu i ciskał kamyczki do wody, wyraźnie zły i nieszczęśliwy.
Usiadłam obok.
- Przypalisz się zaraz - powiedziałam, głupawo, ale nie miałam pojęcia jak zacząć. Kwestia "Hej stary, czy to prawda, że cię żona zdradzała" jakoś mi nie brzmiała. - Nie masz czapki i w ogóle...
- Nieważne - mruknął.
Przysunęłam się trochę bliżej i spróbowałam objąć ramieniem jego szerokie barki.
- Nie zwracaj uwagi na tego debila - powiedziałam, mając nadzieję, że to brzmi kojąco. - Gada same bzdury.
- Chciałbym, żeby to były bzdury - mruknął i zaczął ogryzać paznokcie.
Odciągnęłam mu gwałtownie rękę od ust.
- Nie żryj tych pazurów, na litość boską, są smaczniejsze rzeczy - fuknęłam.
Spojrzał na mnie wreszcie i uśmiechnął się kątem ust.
- Przeszkadza ci to?
- Przeszkadza. To, że chodzisz dzisiaj od rana jak struty, a przed chwilą omal nie obiłeś ryja Lewemu też.
- Tak dbasz o całość jego ryja?
- W nosie mam jego ryj! - palnęłam ściskając jego dłoń w obu rękach. - Jak musisz, to mu obij, ale martwię się o ciebie. Jesteś... jesteś kręgosłupem naszego stada. Jak ty wysiądziesz, to leżymy wszyscy.
- Nie wysiądę - odpowiedział. - Lewy trafił w czuły punkt, to wszystko.
- Tak?
- Taaa - znowu zapatrzył się w ocean.
Machinalnie zaczęłam gładzić wnętrze jego dłoni.
- Znaczy masz żonę?
- Miałem. Rozwiedliśmy się niedawno. Dlatego chłopaki wzięli mnie w ten rejs, żebym nie siedział i nie myślał za dużo.
- A co jest złego w myśleniu?
- Jak myślenie się kończy chlaniem, to wiesz, za wesoło nie jest - mruknął.
- A dzieci masz?
- Mam, dwoje. Cholernie za nimi tęsknię.
- To dlatego ten samolot cię tak struł - odgadłam. - Ty sie boisz, że ich więcej nie zobaczysz!
Nie powiedział nic, tylko na mnie spojrzał, ale w oczach miał tak... bezbronną tęsknotę, smutek i lęk, że mnie coś za gardło ścisnęło.
Milczeliśmy przez chwilę, gapiąc się w ocean.
- A ty nie masz nikogo do tęsknienia? - zapytał nagle Wasyl.
- Mam - mruknęłam. - Moje przyjaciółki. I koty. I rodziców, chociaż z nimi nie rozmawiam.
- I... nikogo więcej?
- Nikogo.
Zamknął dłoń wokół mojej dłoni, wielką, ciepłą i silną. Ocean szumiał cicho i kojąco u naszych stóp.
- Jakoś się stąd wydostaniemy - powiedziałam. - Zobaczysz.
- Na pewno.
- Czekaj no, masz ciągle pajęczyny na włosach - podniosłam się na kolana i jęłam zbierać nitki lepkiej pajęczej przędzy z jego czupryny. Objął mnie nagle i przytulił a ja wetknęłam nos w jego włosy i wdychałam jego zapach. Ostry zapach niemytego od kilku dni faceta, owszem, ale było w nim coś ciepłego, zarazem kojącego i cholernie podniecającego. Wąchałam go codziennie, w końcu dzielimy jeden, ciasny szałas, ale w ten sposób podziałał na mnie dopiero teraz.
Nie wiem, co stałoby się dalej, gdyby za naszymi plecami kokos nie wyrżnął z głuchym hukiem o ziemię. Podskoczyliśmy oboje, po czym odsunęliśmy się od siebie jak oparzeni.
- Trzeba wracać - powiedziałam drżącym głosem.
- Ta, żeżrą nam ten... - Wasyl odchrząknął. - Zeżrą nam wszystkie ryby.
Nie zeżarli, zostało parę ryb i sporo węża, bo Pammy ani Fred nie odważyli się go tknąć. Teraz siedzimy przy ognisku, ale nastroje nie przypominają tych wczorajszych. Pammy tuli się do Lewego, Fred patrzy na to z markotną miną a ja piszę. I gapię się na Wasyla.
Sytuacja się skomplikowała. Próbowaliście spać na jednym, wąskim łóżku, z osobą, która was cholernie pociąga? No właśnie. Sami rozumiecie, moi drodzy, ewentualni czytelnicy, nie będzie mi łatwo. A nie rzucę się na niego i nie wykorzystam, bo nie chcę. On na to nie zasługuje.
Oj, ciężko będzie dzisiaj zasnąć.
_______________________________________________________________________________
Postanowiłam dać rozdział wcześniej, ponieważ właśnie dzisiaj Wasyl rozegra swój ostatni mecz w barwach Anderlechtu. Mam nadzieję, że znajdzie dobry klub, mam też nadzieję, że spodoba wam się ten rozdział :)
Martina


P.S. Oto Wasyl podczas jednego z ostatnich treningów w Anderlechcie.




12 komentarzy:

  1. Jestem pierwsza! Rozdział jak zwykle świetny! Oj, iskrzy między Wasylem a Idgie. Czuję że to miłość :D A Pammy mnie rozwala :) A Lewy, no jak można zdradzić żonę? :D czekam na next :D dopiero od ciebie dowiedziałam że dziś ostatni mecz Wasyla w Anderlechcie :( Mam nadzieję, że wróci do Polski. Uwielbiam go <3 Pozdrawiam ;3

    OdpowiedzUsuń
  2. Zaiskrzyło i bardzo dobrze, czekam aż się na niego rzuci :D Pammy mnie zaskoczyła, nigdy bym nie pomyślała, że mogłaby mieszkać na wsi

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział jak zwykle świetny i zaskakujący. Nie spodziewałam się, że głupota Lewego może zajść, aż tak daleko, żeby zdradzić dopiero co poślubioną żonę i być takim wrednym do Wasyla.
    Końcówka spodobała mi się najbardziej! Oj, będzie coś między Wasylem a Idgie.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziewczyno, jak ty świetnie piszesz!
    Lewy to debil! Jak można zdradzić swoją żonę? I jeszcze być takim.. takim wrednym w stosunku do Wasyla? Jemu musi być strasznie ciężko ;(
    Iskrzy pomiędzy Wasylem a Idgie ;** Ni o tak ma być! Współczuje jej.. najwyżej nie prześpi całej nocy ;)
    Pammy na wsi? nigdy nie pomyślałabym o tym ;p
    Szkoda mi Freda. Musi patrzeć, jak jego ukochana klei się do Lewandowskiego..
    Czekam na kolejny i pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. You made my day Martina!
    Lewy jakie ostatnie buraczysko, ale zaskoczyłaś mnie Pammy, chociaż dalej jej nie lubię. Biedny Ferdek nie miał się w kim zakochać, no a w tym buszu pomiędzy Wasylkiem i Imogene było już blisko do pożaru :D
    Oraz przypomniałam sobie, że uwielbiam historie przygodowe! :D Yeah!

    OdpowiedzUsuń
  6. Wiesz już, że bardzo podobał mi się ten rozdział:) Lewy pięknie klnął jak się uderzył, ale dobrze mu tak. Jak można zdradzić świerzo poślubioną żonę? Pammy zrobiła na mnie wrażenie- może i zachowuje się jak głupiutka blondynka, ale twarda z niej laska;) biedny Wasyl- może znajdzie ukojenie w trudnych chwilach u Idgie?;) Zasługują na siebie, bez dwóch zdań:) Oczywiście życzę dalszej weny na nowe rozdziały:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Super :D mam nadzieję, że będziesz mnie informować. Coś zaczyna się dziać między Marcinem a Idgie :D Już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału :)

    OdpowiedzUsuń
  8. nie wiem co mam powiedzieć a raczej napisać i tak jest za każdym razem gdy przeczytam rozdział Twojego autorstwa. to się naprawdę z wielką przyjemnością czyta. i to taka oryginalna fabuła.
    Lewy, ogólnie jako Lewy mnie denerwuje, ale teraz to już przegiął. i jeszcze to macanie po cyckach, no bez przesady na zbyt wiele sobie pozwala. Pammy.. no taa, urzekła mnie jej historia po prostu, ale może wreszcie się ogarnie.
    i nareszcie zaczyna się wątek z Wasylem rozwijać, na to czekałam. spanie będzie trudne. xD
    PS piszesz jeszcze jakieś inne opowiadanie? albo może chociaż zamierzasz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oprócz "Curacao" współpiszę również z Fiolką, linki w zakładce "Moja twórczość". Mam też w planach następny projekt solowy, też z Wasylem jako jednym z głównych bohaterów :)

      Usuń
  9. Czyżby Idgie zaczynała coś czuć do Wasyla? Liczę na to, że tak xD A Pammy mnie zadziwia... Z jednej strony, dziewczyna doświadczona przez życie, a z drugiej trochę... pusta. Ciekawa jestem, kiedy ktoś uratuje naszych rozbitków :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Genialny rozdział. Ten Lewy to totalny dupek i debil w jednym. Jeśli chodzi o Idgie i Marcina to jestem na tak!
    Pammy miała trudne życie, ale dobrze, że sobie z tym poradziła i nie zamknęła się w sobie.
    Pozdrawiam i czekam na NN ;3

    OdpowiedzUsuń
  11. Ach ten Wasyl... no, no, no... Tutaj taki twardy, drze się. przyłożyć potrafi... A jak coś to wrażliwy tatuś. Jejku. NO to cóż - trzeba życzyć Idge wesołej nocy ha ha :)

    zapraszam do mnie na nowy - spain-summer-love.blog.pl

    OdpowiedzUsuń