czwartek, 18 lipca 2013

Dzień dwunasty

Czy ja narzekałam kiedykolwiek na Lewego? Otóż zmieniam zdanie, przy Jonesie Lewy to sama przyjemność. Mało, że ten wyłowiony z błota padalec jest w najwyższym stopniu podejrzany i dostajemy nerwicy od ciągłego patrzenia mu na łapy, to jeszcze zachowuje się tak, jakby był na wczasach, a nie za rozbitka robił. Bezczelny, wredny idiota, który w dodatku usiłuje uchodzić za miłego i przyjacielskiego, a robi to potwornie nieudolnie.
Noc minęła jeszcze spokojnie, ale z samego rana eksplodowała pierwsza awantura. Siedziałam przed szałasem, doprowadzając się do porządku, kiedy z sąsiedniej budowli wypełzła zaspana Pam, z włosami w nieładzie i zapuchniętymi oczyma.
- Boże, jak mnie głowa boli - wymamrotała. - Ma ktoś aspirynę? I soku pomarańczowego do popicia proszę...
Te dwa pawiany, Lewy i Jones, zaczęli rechotać jak obłąkani. Miałam ochotę ich zdzielić czymś po łbach, ale szczotki było mi szkoda, więc tylko rzuciłam im mordercze spojrzenie.
- Obudzi się, moja książeczka... książniczka - rzekł czule Fred, który wraz z Wasylem montował już śniadanie. - Tu nie ma aspiriny ani sok.
Pam potoczyła zamglonym spojrzeniem po otoczeniu, z wolna wracając do rzeczywistości.
- O cholera, myślałam, że jestem na Florydzie - mruknęła.
Na czworakach podeszła do jednej z kalebas, wystawionych do łapania deszczówki, zaczerpnęła z niej wody, po czym nagle zamarła.
- Co to jest? - zapytała.
Wszystkie głowy w obozowisku zwróciły się w jej stronę.
- Ale że co? - zapytał Wasyl.
- To! - warknęła Pammy, wywlekając z kalebasy mokre portki khaki. - Co ta szmata robi w naszej wodzie do picia?!
- No co, przeprać je chciałem - zdziwił się Jones. - Do pralki przecież nie wrzucę.
- W morzu je sobie przepierz! - warknęła, ciskając mu mokre spodnie w twarz. - To jest woda do picia, czaisz cymbale? Do picia!
- Raczej była - zachichotał Lewy, głupio i radośnie.
Jones zdjął powoli portki z twarzy.
- Uważaj, maleńka - rzekł złowieszczo. - Takie pyskate laseczki na ogół źle kończą.
- Bezmyślne ciołki kończą jeszcze gorzej - syknęła jadowicie.
- Te cizia... - zaczął Jones.
- Te, łosiu - przerwał mu Wasyl. - Może by tak grzeczniej trochę? Dziewczyna cię wczoraj opatrzyła i napoiła, a ty chamówę odwalasz.
- Się znalazł rycerz - mruknął domniemany Amerykanin.
- Nie zwracaj uwagi, on tak ma na stałe - poradził Lewy.
- Zwracaj uwagi, zwracaj - rzekł Freddie z naciskiem. - Obrazisz ta dama jeszcze raz i wpierdol!
- Od ciebie? - Jones odrzucił gowę w tył i zaniósł się rozgłośnym śmiechem. - Dobry dowcip, Francuziku.
- Taaa? Dowcip? - zapytał Wasyl od niechcenia, bawiąc się moim scyzorykiem. - A jak mu pomogę, to dalej ci będzie wesoło?
Jones gwałtownie spoważniał, potem uśmiechnął się przepraszająco.
- Nie no, ja sobie tylko jaja robię, taki ze mnie dowcipny chłopak - rzekł. - No, może trochę mnie poniosło. Bez urazy, panie i panowie, nie chciałem nikogo obrazić.
Udaliśmy, że mu wierzymy.
Następne spięcie miało miejsce parę godzin później. Lewy z Fredem poszli po świeżą dostawę fruktów, Wasyl, Jones i Pammy łowili ryby, a ja główkowałam, czy w muszli, albo na płaskim kamieniu można by te ryby smażyć. No, piec, bo bez tłuszczu. Chociaż jakby tak położyć na tym kamieniu, czy tam w skorupie trochę kopry...? Niezłe, niezłe, będę musiała to wypróbować przy najblizszej okazji. W każdym razie znalazłam na plaży płaski kamlot, dużych, płaskich muszli było jak napluł, siedziałam więc, gapiłam się w ognisku i zastanawiałam się co będzie lepsze.
W pewnym momencie podniosłam głowę i ujrzałam coś, co mi dech w piersiach odebrało.
Nieduży kuter rybacki płynął sobie morzem. Wyraźnie widziałam sfatygowane burty i zionący czarnym dymem komin, nie mógł być zatem bardzo daleko, jednak płynął tak, że po prostu musiał za chwilę stracić z oczu brzeg, a co za tym idzie, nas.
Zerwałam się z piasku, wyrżnęłam o własne nogi, ponownie wstałam i pobiegłam do wody, wrzeszcząc jak szalona.
- Statek! Pomocy! Tu jesteśmy! Statek! - wyłam, usiłując jednocześnie zwrócić uwagę załogi kutra i moich towarzyszy.
Pam, stojąca twarzą do brzegu, a zatem tyłem do kutra, rzuciła tylko na nie okiem, po czym odwróciła się i też zaczęła wrzeszczeć i machać rękami. Wasyl, pochylony nad trzepoczącą na końcu ościenia rybą, wyprostował się jak na sprężynie.
- Pomocy! Tutaj! Heeeeeeeeeeeeej! - zaryczał, machając ościeniem i rybą.
Tylko Jones nie drgnął. Cały czas stał wsparty na swoim drągu, spokojnie obserwując kuter, który odpływał sobie w dal, w nosie mając nasze popisy gimnastyczne i kocią muzykę.
- Cholera! - wrzasnęłam niemal płacząc.
- Co za peszek - zauważył pogodnie Jones.
- Peszek?! - zionęłam furią. - Peszek?! Ty skurwysynu, widziałeś ten kuter wcześniej niż ja i siedziałeś cicho!
- Kurwa - rzekł Wasyl gorzko i wściekle zarazem. - Ja pierdolę. Co żeś narobił, debilu?!
- Ej, spokojnie - Jones wyszczerzył zęby. - Złość piękności szkodzi.
Ruszyłam ku niemu poprzez wodę. Sama nie wiem co chciałam zrobić, najpewniej wsadzić oścień w zadek i zakręcić, jednak znowu się, cholera, potknęłam i nurknęłam z bulgotem w morzu.
Silne i niezawodne ramię wyciągnęło mnie na powierzchnię i postawiło do pionu. Wyplułam słoną wodę z ust, wydmuchnęłam ją z nosa z parsknięciem godnym wieloryba.
- Jesteś skunksem, Jones, czy jak się tam nazywasz - oznajmiła chłodno Pammy i z wyniosłością godną najprawdziwszej hrabiny poszła na brzeg.
Wasyl tymczasem patrzył na zupełnie nie zmieszanego Jonesa wzrokiem morderczym.
- Nie wiem co kombinujesz, skurwysynu - rzekł z zimną zaciętością. - Ale jeśli komuś tu spadnie włos z głowy, nie wyjdziesz stąd żywy, przysięgam.
- Ale jesteście nerwowi - zarżał Jones. - Paradne!
Marcin obdarzył go kolejnym złym spojrzeniem.
- Chodź Idgie - powiedział. Poczłapaliśmy oboje na plażę. Złożył swój połów przy palenisku, oścień oparł o najbliższą palmę, po czym sam klapnął na piasek i schował twarz w dłoniach.
- Kurwa - powiedział. - A mogli nas uratować.
- Nie ten statek, to będzie następny - rzekła twardo Pam. - Albo wywleczemy z tego śmierdziela informację o tym, gdzie schował swoją krypę, razem z flakami.
Marcin nie reagował, wyraźnie wściekły i rozżalony, dalej zakrywał twarz dłońmi i mielił pod nosem przekleństwa. Rozumiałam go cholernie dobrze, było tak blisko, gdyby tylko ten padalec otworzył mordę!
Bez słowa przytuliłam Wasyla, który objął mnie w pasie, kryjąc twarz gdzieś na moim brzuchu. Pogłaskałam jego gęstą, kędzierzawą czuprynę, zastanawiając się co robić. Udusić podłego Jonesa? Pięty mu przypalić, celem wydobycia zeznań? Zagrozić odrąbaniem rozmaitych części ciała za pomocą maczety?
Tymczasem padalec, nie do końca chyba świadom naszych względem niego planów, wylazł z wody i dorzucił kolejną rybę do leżącej na liściach kupki.
- O jak słodko! - zarżał, przechodząc obok nas.
- Pożycz scyzoryk, wydłubię mu oczy - mruknęła kątem ust Pam, nastawiona dzisiaj wybitnie wojowniczo.
Lewy i Freddie wyłonili się z dżungli, niosąc między sobą skrzynkę, pełną fruktów.
- Ej, Lewy! - Jones wręcz tryskał humorem. - Co przynieśliście z tej waszej chaszczy?
- Wal się - mruknął Lewandowski, odstawiając skrzynkę tak gwałtownie, że niemal wywrócił Freda. Był umazany błotem, do ucha przykleiło mu się jakieś zielsko, a z obtartych kolan sączyła się krew.
- Bobby, co ci się stało? - Pammy była wstrząśnięta opłakanym stanem swego amanta.
Freddie zachichotał szatańsko.
- On widział diabeł - wyjaśnił. - Ze stracha wpadł do kałuży, a ten diabeł się okazał mała ruda małpka.
- Rzucała we mnie jakimś gównem! - warknął Lewy.
- Na pewno były to granaty ręczne - sarknął Marcin, odrywając się ode mnie.
- Lewandowski, pogromca małp - rzekłam, smakując słowa. - Piękny tytuł do gazety, nie sądzicie?
- Daily Mail już leci, mało nóg nie połamie - mruknęła Pam. - Bobby, umyj się, bo wyglądasz żałośnie.
- Śmieją się z ciebie - zauważył inteligentnie Jones, idąc za Lewym ku morzu. Reszta ich konwersacji utonęła w szumie fal.
- Trzeba mieć na nich oko - powiedziałam. - Cholera wie, co Jones może Lewemu wkręcić.
- W grę wchodzi kupa szmalu, wszystko się może zdarzyć - rzekł Wasyl.
- Ja nie chcę szmalu! - wrzasnęła Pammy głosem straszliwym. Obejrzałam się przez ramię, ale Jones chyba nic nie usłyszał, morze zagłuszyło. Pam kontynuowała, już ciszej. - Ja nie chcę żadnych pieprzonych klejnotów, a już zwłaszcza takich, które nie wiadomo, czy istnieją! Jak będę miała potrzebę mieć diament, to mogę sobie pójść do jubilera i kupić, a na razie mam potrzebę wynieść się stąd w cholerę! Nosem mi ten raj na ziemi wychodzi!
- Też bym chciała się stąd wynieść, ale jak? - zapytałam, cokolwiek retorycznie. - Na piechotę przez te bagna nie da rady, musimy mieć łódź. Ten imbecyl może i jakąś ma, ale on się stąd nigdzie nie wybiera, mam wrażenie. A przynajmniej nie bez tego zasranego kamulca. To co, przypalamy mu pięty?
- Pięty niekoniecznie, ale możemy pohandlować - rzekł Wasyl. - My mu damy notes, on nam pomoże zwinąć stąd żagle. A jeśli nie będzie chciał handlować, możemy użyć perswazji osobistej. Nas jest trzech chłopa i dwie kobiety, on jest jeden. To kto się powinien bać, my, czy on?
- Dwa i pół chłopa - weszłam mu w słowo. - Nie dam głowy po czyjej stronie jest Lewy.
- Ojej no, Bobby nie jest taki - zaprotestowała Pammy, ale jakoś słabo.
Od słowa do słowa, ustaliliśmy, że decydującej rozmowy dokonać należy po obiedzie, póki co zaś zajęliśmy się wszyscy grzecznie czym tam kto miał. Ja oprawiałam ryby, na spółkę z Fredem, Marcin przekładał frukta i warzywa do spiżarki, przy okazji sprawdzając, czy resztki z poprzedniej dostawy nie zaczęły się psuć, Pam zajęła się owocami chlebowca, krojąc je, zawijając w liście i pakując do ogniska, a Lewy i jego nowy kolega poczuli się zwolnieni z wszelkich obowiązków i zaczęli grać w piłkę. Pełen luz, prawdaż.
Zgodnie machnęliśmy na to ręką. Kit im w ślip, nikomu nie chciało się z nimi użerać, zwłaszcza w obliczu mającej nastąpić decydującej rozmowy.
Muszla jako patelnia sprawdzała się całkiem nieźle, chociaż ryba usiłowała przywierać. Z drobną pomocą scyzoryka udało się ją przed tym powstrzymać. No dobra, przypalała się nieco, ale węgiel jest zdrowy na żołądek podobno.
Oderwałam wzrok od ryby i rozejrzałam się dookoła, sprawdzając gdzie są wszyscy, ze szczególnym uwzględnieniem pana zarazka i jego przygłupiego pomocnika, czyli Jonesa i Lewego. No tak, Lewy żonglował piłką, a Jones przyglądał się temu, symulując starannie nabożną cześć. Popatrzyłam w drugą stronę. Fred i Wasyl zbierali gałęzie i suche, palmowe liście, pogrążeni w głębokiej rozmowie. Zaprzyjaźnili się ostatnio jakoś, może przez te wspólne ćwiczenia, w każdym razie Wasyl chyba się przekonał, że Freddie, mimo iż wykonuje zawód przezeń znienawidzony, jest całkiem fajnym gościem.
Pammy westchnęła ciężko, jej oczy utkwione były w Lewym, kóry dalej popisywał się umiejętnościami piłkarskimi.
- Poplątane to wszystko - powiedziała, szturchając patykiem ognisko. - Nie sądziłam, że Bobby się tak łatwo zakumpluje z tym typem. No przecież chyba się domyśla, że to on nas śledził?
- Nie byłaby tego taka pewna - wyrwało mi się.
- Oj, no, Bobby czasem jest nieogarnięty, ale żeby aż tak? - pokręciła głową.
Chwyciłam muszlę przez grubo złożony liść, oparzyłam się w paluchy i zrzuciłam kolejną porcję ryby na przygotowany "talerz".
- Słuchaj, Pammy - powiedziałam z wahaniem, kładąc kolejny płat na mojej zaimprowizowanej patelni. - Ty jesteś inteligentna dziewczyna, bystra i twarda. Czemu udawałaś na początku taką... eee.. blondynkę omdlewającą?
- Bo widzisz, tak jest łatwiej - odparła bez namysłu. - Mówiłam ci, że uciekłam z domu jako małolata. Nie było lekko, czasami trzeba było prosić innych o pomoc. Faceci byli bardziej skłonni pomagać, kiedy udawałam głupią i nieporadną. Nie wiem, czy to jakieś ich instynkty opiekuńcze, czy poczucie wyższości, ale tak było. A potem... Homer był kochany, wiele mnie nauczył, ale był dla mnie bardziej jak ojciec, niż jak, no wiesz, mąż. A ja wciąż jestem młoda, jestem kobietą i potrzebuję mężczyzny. Więc kiedy Homer umarł, zaczęłam szukać sobie kogoś. I wiesz co? Kiedy pokazywałam, że umiem myśleć, faceci się mnie bali. Dosłownie.
Pammy pokręciła głową.
- Poznawałam gościa, zaczynało się robić miło, ale kiedy okazywało się, że mam w głowie mózg a nie budyń, facet wiał. Wyobrażasz sobie? - wykonała tak zwanego facepalma.
- Oj, wyobrażam sobie aż za dobrze - powiedziałam. - Parę lat temu zarywał mnie jeden taki, nawet spoko gość, miły, inteligentny, oczytany... Było fajnie, sporo rozmawialiśmy, aż tu pewnego dnia facet zniknął z powierzchni ziemi. Wcięło go, nie ma. Już byłam gotowa lecieć na policję, zawiadamiać o zaginięciu, kiedy facet mi przysłał maila. Z przeprosinami i wyjaśnieniami, że coś do mnie czuł , byłam mu bliska i tak dalej, ale mój intelekt go przeraził - zawiesiłam dramatycznie głos.
- Rrany, i co? - zapytała Pam, śmiejąc się.
- Przeraził go, uważasz, do tego stopnia, że biedny chłopina wyjechał ze Szkocji i pojechał na kontrakt do Kazachstanu.
- Dokąd? - Pammy wytrzeszczyła oczy. - No to musisz mieć intelekt jak z horroru, kochana!
Śmiałyśmy się przez chwilę do rozpuku.
- Sama widzisz - Pammy ocierała załzawione oczy. - Musiałam udawać kretynkę.
- No ja nie wiem. A nie lepiej znaleźć takiego faceta, co by cię kochał taką, jaką jesteś? Bez ściemy i udawania? - drążyłam temat.
- Tylko gdzie ja takiego znajdę... - westchnęła.
- Nigdy nie wiesz, może jest całkiem blisko - rzekłam, łypiąc znacząco w kierunku Freda.
- Co tak oczami wywracasz? - zdziwiła się Pammy. - Wpadło ci coś? Ojej, ryba się pali!
Istotnie, z muszli waliły kłęby dymu. Kaszląc i krztusząc się, ściągnęłam ją z żaru na piasek i przystąpiłam do wyskrobywania zawartości, Pam zaś rzuciła się sprawdzać stan upieczenia chlebowca.
Spokojnie, obiad udało się uratować, a większość nadawała się do zjedzenia. I została pożarta, co do okruszyny. Potem zaś zapadła taka niezręczna cisza, bo nikt nie chciał zacząć mówić pierwszy.
- Ej, co jest? - zdziwił się Jones. - Lewy, oni zawsze takie milczki są?
- Nie, to tylko dzisiaj im tak odbija - powiadomił Lewy.
- Nic nam nie odbija - zaprotestowałam. - Nie każdy musi bezmyślnie młócić ozorem.
- Ta małpa, co mnie napadła w lesie była ruda - rzekł Lewandowski jadowicie. - Na pewno jakaś twoja kuzynka.
- Mam przynajmniej inteligentną rodzinę - odcięłam się. - I znają się na ludziach.
Nie wiem, jak długo ciągnęlibyśmy tę wymianę zdań, gdyby Wasyl nie postanowił złapać byka za rogi.
- Zagrajmy w otwarte karty - rzekł, patrząc na Jonesa. - Wiemy, że nie wylądowałeś tu przypadkiem i wiemy czego szukasz.
- Przechodzimy do konkretów - Jones wyszczerzył zęby. - Podoba mi się to.
- My mamy coś, czego ty chcesz. Możesz to dostać, ale coś za coś - kontynuował Marcin.
- Okej, też będę szczery - rzekł ten typ spokojnie. - Jak pewnie wiecie, mój kretyński tatuś zostawił gdzieś tutaj pewną błyskotkę. Wiecie, bo znaleźliście jego notes. Chcę go.
- Ty nie spadłeś tu z księżycu - rzekł Freddie. - Masz pewnie łodzia. Damy ci notes, jak ty nas zawieziesz stąd.
- Dokładniej rzecz biorąc damy ci notes, jak pokażesz nam łódź - uściślił Marcin.
- Jasne - uśmiech Jonesa się poszerzył. - Dostanę notes, a jak będę szukał mojego spadku, wy stąd spieprzycie moją łódką. Nie ma głupich, panie Wasilewski.
- Słuchaj no ty, możemy to załatwić po dobroci, albo na siłę - głos Pam był jak stal. - Możemy pójść poszukać tego cholerstwa razem z tobą, a potem wszyscy razem stąd odpłynąć. Możemy też tłuc cię tak długo, aż powiesz, gdzie masz łódkę. Co wolisz?
- Ale jaką mam gwarancję, że jak znajdę diament, nie dostanę w łeb? - zapytał Jones.
- Żadnej - odparłam uprzejmie. - Musisz liczyć na naszą szlachetność.
- Kiepski interes - rzekł kwaśno.
- Nie masz wyboru - odparł chłodno Wasyl. - Bez notesu nic nie osiągniesz.
Lewy przyglądał nam się z rosnącym niedowierzaniem.
- Rezygnujecie z zysku? No kurwa, nie wierzę, co za frajerzy! - parsknął.
- A jeśli zdołam ci wykraść notes? - zapytał Jones zaczepnie.
- Powodzenia życzę, stary - odparł Wasyl. - Schowałem go tak, że za cholerę go nie znajdziesz beze mnie.
- No dobra - rzekł Jones. - Umowa stoi.
- Moment, moment - wtrąciłam się. - Ustalmy szczegóły. Wszyscy grzecznie pójdziemy na wycieczkę, szukać twojego kamienia. Ale notesu do rączki nie dostaniesz, bo jeszcze nam pryśniesz.
- A jakaś gwarancja dla mnie? - zapytał, mrużąc oczy.
- Pójdziemy do twojej łodzi, dopiero jak znajdziesz co chcesz. W ten sposób nie będzie nam się opłacało uciekać, ani ukręcać ci łba. Może być?
- No dobra - rzekł niechętnie.
No i tak to wygląda. Mamy umowę z padalcem, ciekawe co z tego wyjdzie...
____________________________________________________________________________
Wybaczcie poślizg, ale wen mi nie dopisywał wybitnie. W końcu jednak jest odcinek dwunasty i mam nadzieję, że nie zanudzę was na śmierć. Miłego czytania :) 
Martina




7 komentarzy:

  1. No ileż można czekać? Ale wybaczam, bo z naszym sztampowym dziełem komediowym też mamy niemiłosierne obsuwy. Zacznę od tego, że Pammy zaraz po Freddy'm jest moją idolką, pod silikonem i tlenionymi kłakami drzemie całkiem pokaźny intelekt. W odróżnieniu od Lewego, który nie dość że jest kompletnym bucem to jeszcze "tępą szczałą".
    Jones jest bezczelny w dodatku przypomina mi kurwaoprawcę Warlowa z serialu True Blood. Niby groźny a taka popierdółka.
    Czekam na kolejny!

    OdpowiedzUsuń
  2. Widzę, że może być całkiem zabawnie. Pammy to jednak fajna dziewczyna, która zmuszona została w młodości do szybkiego usamodzielnienia się. Lewandowskiego jak nie lubiłam tak w dalszym ciągu nie lubię i nie mam zamiaru polubić. Ciekawi mnie jedynie czy uda im się zwiać z tej wyspy. No i oczywiście mam pytanie: Dlaczego w tym rozdziale było tak mało wspólnych chwil Rudej i Wasyla?! :<

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam obawy co do tej umowy, Jones mimo wszystko jest sprytny. A Pammy jest super:) może i blondynka, ale ma głowe na karku;) Tylko żeby w końcu zauważyła starania Freddy'ego to będzie wspaniale:D Lewy jest skończonym głupkiem, tyle w tym temacie:) Pozdrawiam i życzę weny;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam ochotę zniszczyć Jonesa i oczywiście Lewego :)
    Uwielbiam Frediego, Pammy i oczywiście Idgie i Wasyla :)
    Czekam na nn ;3
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. W końcu nowość. Ciekawa jestem, co do umowy rozbitków między Jonsem. Wydaje mi się, że on wykręci jakiś numer. Nie wierze, że Lewy jest taki ślepy, żeby nie zauważyć, że Jones jest podejrzany. Matko niech zje snickersa, bo strasznie gwiazdorzy. Ahahah :D
    Pozdrawiam, świetny jak zawsze.

    OdpowiedzUsuń
  6. mnie zawsze omijają najlepsze rzeczy,ale przynajmniej sobie mogłam wszystko naraz przeczytać. zanim dojdę do meritum czyli skomentowania należycie tegoż rozdziału to pozwole sobie wspomnieć napad zazdrości Idgie. niby nic a jednak coś a ja bardzo chciałam, żeby było coś na rzeczy bo Wasyl jest tak fajnie tu wykreowany. i najważniejsze, że jemu też najwyraźniej zależy co było widać po tym jak szukał Rudej po tym jak Prawy zawalił sprawe.
    ten cały Jones działa mi na nerwy. to jego powinni wtedy gdzieś wywalić w morze a nie tą pizze. Boże, właśnie zachciało mi sie pizzy... *____*
    Fred jaki waleczny sie zrobił w obronie Pammy, podoba mi sie to. zresztą ona też nie daje sobie w kasze dmuchać i bardzo dobrze! w sumie czy Pam miała racje z udawaniem głupiutkiego plastika to ja nie wiem w każdym razie ja sie na to nabrałam a tu dziewczyna ma łeb na karku. ale dlaczego nie zauważa Francuzika ja sie pytam? wgl to jestem ciekawa jak ta umowa z tym padalcem sie ułoży. nie wiem czemu ale nie ufam mu. wydaje mi sie, że ich wykiwa. moge sie modlić jedynie żeby w razie coś Idgie i Marcin dopadli go z maczetą i odcięli to i owo bo ewidentnie lepiej dla ludzkości byłoby gdyby facet sie nie rozmnażał. Prawy jak to Prawy kierowany wizją sławy też pewnie coś wywinie, a może nie? oto jest pytanie.
    nominowałam Cię do The Versatile Blogger. szczegóły na: http://te-quiero-para-siempre.blogspot.com/p/the-versatile-blogger.html i od razu zapraszam na kolejny rozdział na tymże blogu. pozdrawiam ;>

    OdpowiedzUsuń
  7. Uch... Co z tej umowy wyniknie to Bóg raczy wiedzieć. Ja jakoś nie mam najlepszych przeczuć. Tak, ja sobie zdaję sprawę z tego, że bez Jonesa łodzi nie znajdą, ale mam wrażenie, że najlepszym rozwiązaniem byłoby ukręcenie mu karku. I po problemie. No ale niestety on jest w pewnym stopniu uzależniony od nich, a oni od niego.

    OdpowiedzUsuń